poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Weź się ogarnij dziewczyno!


Ostatnio sama siebie nie ogarniam. Przestałam o siebie dbać. Stres, problemy, wakacyjny czas wolny spędzony przed komputerem i teraz masa nowych słodyczy w Niemczech sprawiły, że :
a) włosy wychodzą mi garściami
b) ważę ze dwie tony (co w moim wypadku oznacza 60kg+)
c) mam blado-rude brwi i rzęsy przez wyblakłą hennę (a obecnie to już od 2 tygodni nawet nie próbuje się malować –bo mi się nie chce)
d) moja twarz to jeden wielki wągier, zaskórniak i pryszcz……………………………………
e) moje ciało wygląda jakby ktoś nafaszerował mnie sterydami, albo kazał przytyć sporo w krótkim czasie.
f)moje paznokcie są niepomalowane, rozdwojone i popękane.
g) a na nogach obserwuje się dość znaczące owłosienie – a FE!!
Jednym słowem jestem obecnie niczym estradowa diva! Ten stan utrzymuje się od początku lipca, a mimo wszystko zaczyna mi doskwierać dopiero od paru dni. Może dlatego, że jeansy za duże na mnie o 3 rozmiary zaczęły opinać moje obtłuszczone pośladki…………………………………..
Plan na najbliższy okres jest taki , przed 1.09 kosmetyczka i fryzjer (henna, piling kawitacyjny i podcięcie końcówek – przynajmniej, bo jeśli nadal moje włosy tak będą wychodzić to zdecyduje się na tego boba), wadżajnolog (co by wiedzieć, że wszystko gra i mieć znów recepty na kolejne 3 miesiące, poza tym to chyba termin cyto mi minął), odwiedzić pierwszy raz od półtora roku mojego ortodontę i poprosić go, żeby ściągnął mi to żelastwo z zębów, a przy okazji wybielił je i powiedział co dalej mam zrobić z moją żuchwą, umówić się na wrzesień do dentysty bo dziury u góry dają się we znaki i zaczyna mnie cholernie boleć, a to zakłóca mój już i tak niespokojny byt. A od września z kolei zacznę jakąś dietę, zapiszę się na basen i na siłownie (koniecznie z sauną) i w przerwach pomiędzy intensywną nauką, a jeszcze intensywniejszym snem będę wylewać siódme poty na bieżni tudzież w saunie (tego drugiego to akurat nie mogę się doczekać), żeby w styczniu na studniówce wyglądać jak milion dolarów. Dodatkowo we wrześniu zapisuje się na prawko – w końcu. Tego też nie mogę się doczekać. I wiem, że wrzesień będzie do niczego, bo czeka mnie najprawdopodobniej kolejna przeprowadzka (3 w ciągu 1,5 roku), jednak jestem pozytywnie nastawiona, bo znalazłam idealne mieszkanie. Jest piękne, i nie tak daleko od centrum. Niestety nie tak blisko jak moje obecne, ale lepszy rydz niż mieszkać na końcu Krakowa. Choć nie powiem bo przy kampusie UJ na Ruczaju znalazłam takie mieszkanie, że dla mieszkania w takim to mogłabym nawet te parę kilometrów na kleparz chodzić piechotą… też na zdrowie by wyszło J
Jak pracuje to wymyślam takie właśnie plany, robię kosztorysy lub planuję co zrobić ze swoim żałosnym życiem. Ale jest to jakiś plan na chwilę obecną, prawda? Wygląda to dość tak……………………………

Tak, że w planach mam ogarnianie – siebie.

sobota, 13 sierpnia 2011

Mucha siadła mi na rzęsie.


Ostatecznie wylądowałam jednak na zarobku w „Niemcach”. Przez to, że Tata mieszka przy stadninie jest tu cała masa much. Siadają wszędzie – na nosie, na rękach, na wystającej spod kołderki stopce, nawet na rzęsie! Szlag może człowieka trafić. Dzięki bogu tam gdzie pracuje nie ma much. Są za to pszczoły i osy, czyhające na każdy mój gwałtowny ruch, żeby mnie użądlić. Nie wspominając już o pająku gigancie, którego wciągnęłam odkurzaczem – z nadzieją, że go to unicestwi.
                Tydzień temu o tej porze byłam 100 km stąd, koło Bonn, u Ukaszka bo przyjechałam do niego dzień przed jego urodzinami, żeby nie był sam w ten ważny dzień.  Niespodzianka się udała, bo już dawno nie widziałam , żeby był tak zaskoczony. I o to chodziło. I choć nie miałam prezentu byłam cała dumna, że udało się to zorganizować i mogłam spędzić z nim przynajmniej jedną noc. Ale to z perspektywy czasu było bardzo daleko i znów mi piekielnie tęskno, za moim dzikusem…

                Z uporem maniaka każdego ranka pije senso, jem milchschnitte i oglądam deluxe music. Uzależniłam się od tego kanału muzycznego. Viva, Mtv, Mtv2 – nic nie dorównuje mu nawet w połowie (pomijając już całkiem fakt, że Viva to chłam, a Mtv – seriale seriale i seriale, a zero muzyki). W Deluxe Music muzyka leci non stop, z każdego roku. I to nie byle jaka muzyka. Wczoraj na przykład leciał Coldplay – Trouble (swoją drogą nie wiedziałam nawet, że do tej piosenki mają teledysk), po nim – Duffy następnie Adele, Tiny Tings, Hurts i Snow Patrol, a no i gdzieś po drodze napatoczył się Beautiful Day w wykonaniu U2. To jedyna stacja, która oferuje muzykę dla każdego, w każdym wieku. I ma najlepszą rozkładówkę jaką kiedykolwiek widziałam. Jest muzyka z Wielkiej Brytanii po 20 chyba w środy i nazywa się to Brit Pop & Alternativ. Jest też audycja dla mężczyzn, tylko dla ladies, lata 80’, lata 90’, lata 70’, tastemaker – najlepsza ze wszystkich. Jedyne czego puszczają za dużo to L.O.V.E Banana. Leci na przykład teraz. Szlag mnie trafia jak to słyszę – a najgorsze, że wpadło mi w ucho i łapię się na tym, że czasem to nucę.
                Co się pracy tyczy to zaraz muszę mykać – okna się same nie umyją. Ustawiłam sobie za cel 1000euro i mogę wracać do PL. Poważnie, 1001 euro (czyli przekroczony tysiąc) i wracam do domu. To zaspokoi wszystkie najpotrzebniejsze wydatki, a na resztę i tak będę musiała ostatecznie wziąć od rodziców. Co nie zmienia faktu, że i tak ich odciążę trochę. Tak więc trzymajcie kciuki, bo wakacje się kończą, a jeszcze mi zostało sporo do przekroczenia tej magicznej kwoty. Lecę do pracy, a notkę wkleję po południu jak pójdę na Internet (tak tak, Internetu w mieszkaniu nie ma :( ).
Ciao, kochani!!

Ps: Dodaję tą notkę dzień po jej napisaniu i (UWAGA) po umyciu 25 wielkich okien. Lewą rękę mam dłuższą niż prawą ... 

AKTUALIZACJA 5 sekund po dodaniu. Jutro wracam na siodło. Po paru latach nie jeżdżenia, jutro o 18 osiodłam rudą klacz i sprawdzę tezę że jazda na koniu jest jak jazda na rowerze - nigdy się tego nie zapomina.
No... e... zobaczymy ;)

poniedziałek, 25 lipca 2011

something is coming up, my friend

Wakacje mi się kończą, a wraz z nimi jakakolwiek nadzieja na poprawienie stanu moich finansów. Miesiąc już za mną, a nie przybyło mi ani pracy, ani grosza w portfelu. Wręcz przeciwnie, na horyzoncie czają się WIELKIE WYPADKI : czekają mnie urodziny Tygrysa (za 12 dni!!), rachunek za prąd (pierwszy deadline w najbliższy piątek), urodziny Pięknej (za nieco ponad miesiąc), dwa miesiące opłat administracyjnych (jedna już jest zaległa, druga stanie się zaległa za równy tydzień) i masa jak się okazuje niespełnionych planów. Miałam sobie zarobić na korki, na karnet na siłownie i basen, na prezenty pod choinkę, na prawo jazdy, na wyprzedaże zimowe... I co? Jak zwykle nic z tego. Wyprzedaże będą kusić, auto będzie stać pod domem (bo dostałam pseudo samochód od rodziców nie mając prawka - geniusze), fałdki na brzuchu pozostaną na dłużej niż planowałam bo siłownia i basen to już byłoby prawdziwe burżujstwo, prezenty pod choinkę chyba będę musiała wyczarować, a o korkach do matury wolę nie myśleć.

CLMF minie mi na patrzeniu w ekran i słuchaniu Kanye Westa na YouTube. Co nie zmienia faktu, że dzięki mojemu niezastąpionemu Tygrysowi (i jego ostatnim oszczędnościom) pojechaliśmy do Gdyni na jeden dzień Heineken Open'er Festival. W zasadzie nie tyle na festiwal ile na COLDPLAY. W końcu. Było niesamowicie, magicznie, fantastycznie. Nigdy się tak nie czułam jak wtedy, o 22.00 kiedy Krzyś Marcin wszedł na scenę. I nie chodzi o niego, bo akurat nie robi na mnie jakiegoś wielkiego wow. Chodzi raczej o autorytet muzyczny całego zespołu. Jego autorytet jako osobistości muzycznej. To już całkiem inne WOW. Przejechaliśmy cała Polskę pociągiem, żeby spędzić pół dnia na plaży (i spiec się jak dzikie raki), pochodzić i pozwiedzać miasteczko festiwalowe HOF'u, potem o 18.00 obejrzeć koncert robiącego dość dobrą aczkolwiek mało festiwalową muzykę zespołu Pustki, potem o 20.00 dziko szaleć na koncercie The National (przyznam szczerze i bez bicia, że przed HOF'em znałam ich 2, max 3 piosenki i to tylko ze słyszenia - koncert sprawił, że w moim Itunes jest ich cała dyskografia) w skrócie - świetny show, świetne dźwięki, świetne głosy, świetny kontakt z publicznością - świetnie świetnie świetnie świetnie!!!! Nie znając tekstów piosenek bawiłam się wybornie - a to rzadko się zdarza przynajmniej w moim wypadku. I w końcu - gwóźdź programu - stanie w tłumie przez 5 godzin opłaciło się bo miejsca mieliśmy fantastyczne. A kiedy o 22.00 Coldplay wszedł na scenę odjęło mi mowę. Całkowicie mnie zatkało. Chciałam piszczeć i krzyczeć, a nie potrafiłam nabrać powietrza nawet na oddech. A koncert? Był nie do opisania. Dziewczyny mdlały, tłum napierał na bramki, bramkarze nie nadążali z nawadnianiem publiczności, a Chris skakał i niemalże fruwał po scenie wyśpiewując od Yellow, przez Scientist, parę nowych kawałków i bisowe Fix You na które cała Polska czekała z akcją latarkową - która o dziwo wyszła bajecznie. Może niebawem opiszę dokładnie cały koncert, ale nie dziś. Choć z drugiej strony im wcześniej tym lepiej. Wielka byłaby szkoda gdyby moje wspomnienia zatarł czas.

Dziś dowiedziałam się, że w Łodzi w listopadzie gra 30 seconds to Mars. Fajnie byłoby ich też zobaczyć, ale skąd ja wezmę niby jeszcze 125 zł na bilet plus podróż. Nic tylko wypadałoby rzucić szkołę, zostać ninją i zacząć kraść miliony.
Mam wszystkiego dość. Wszystko mnie drażni. Jutro Tygrys wyjeżdża i nie będzie z nim kontaktu jakieś 4 tygodnie. Serce mi się kraje, a jedyne o czym mogę myśleć to to jaka jestem zła na cały świat. Bo zamiast mi dawać to tylko odbiera. Jeszcze wczoraj chciało mi się uczyć przynajmniej, a dziś? Dziś jest tylko gorzej i gorzej z każdą minutą.
Usłyszałam właśnie, że Tata złamał palec i był u lekarza - a zamiast mu współczuć pomyślałam - "Ciekawe, że akurat dzisiaj kiedy pokłóciliśmy się przez internet (właśnie o mój brak pracy). Kłamie pewnie tylko po to, żeby mieć powód by mnie nie odbierać z dworca w Koln, żeby nie szukać mi pracy itepe itede". Suka - myślicie. Ale gdyby wasz Tatuś traktował was jak mnie mój to myślelibyście inaczej. Ale to akurat mało istotne.

Tendencja spadkowa, a w głośnikach Katy Perry, Britney Spears, J.Lo i inne letnie kijowe kawałki, nie wiem nawet jak mogę się przy tym w jakikolwiek sposób skupić. No ale jak widać - jaka muzyka taki post.
Czuje się jak gówno i wyglądam jak gówno. Już nawet nie myślę o tym ile ważę bo to mogłoby doprowadzić do jakiejś katastrofy większej lub większej.
Co nie zmienia faktu, że już jest źle. And something is coming up, my friend. Soon.