poniedziałek, 25 lipca 2011

something is coming up, my friend

Wakacje mi się kończą, a wraz z nimi jakakolwiek nadzieja na poprawienie stanu moich finansów. Miesiąc już za mną, a nie przybyło mi ani pracy, ani grosza w portfelu. Wręcz przeciwnie, na horyzoncie czają się WIELKIE WYPADKI : czekają mnie urodziny Tygrysa (za 12 dni!!), rachunek za prąd (pierwszy deadline w najbliższy piątek), urodziny Pięknej (za nieco ponad miesiąc), dwa miesiące opłat administracyjnych (jedna już jest zaległa, druga stanie się zaległa za równy tydzień) i masa jak się okazuje niespełnionych planów. Miałam sobie zarobić na korki, na karnet na siłownie i basen, na prezenty pod choinkę, na prawo jazdy, na wyprzedaże zimowe... I co? Jak zwykle nic z tego. Wyprzedaże będą kusić, auto będzie stać pod domem (bo dostałam pseudo samochód od rodziców nie mając prawka - geniusze), fałdki na brzuchu pozostaną na dłużej niż planowałam bo siłownia i basen to już byłoby prawdziwe burżujstwo, prezenty pod choinkę chyba będę musiała wyczarować, a o korkach do matury wolę nie myśleć.

CLMF minie mi na patrzeniu w ekran i słuchaniu Kanye Westa na YouTube. Co nie zmienia faktu, że dzięki mojemu niezastąpionemu Tygrysowi (i jego ostatnim oszczędnościom) pojechaliśmy do Gdyni na jeden dzień Heineken Open'er Festival. W zasadzie nie tyle na festiwal ile na COLDPLAY. W końcu. Było niesamowicie, magicznie, fantastycznie. Nigdy się tak nie czułam jak wtedy, o 22.00 kiedy Krzyś Marcin wszedł na scenę. I nie chodzi o niego, bo akurat nie robi na mnie jakiegoś wielkiego wow. Chodzi raczej o autorytet muzyczny całego zespołu. Jego autorytet jako osobistości muzycznej. To już całkiem inne WOW. Przejechaliśmy cała Polskę pociągiem, żeby spędzić pół dnia na plaży (i spiec się jak dzikie raki), pochodzić i pozwiedzać miasteczko festiwalowe HOF'u, potem o 18.00 obejrzeć koncert robiącego dość dobrą aczkolwiek mało festiwalową muzykę zespołu Pustki, potem o 20.00 dziko szaleć na koncercie The National (przyznam szczerze i bez bicia, że przed HOF'em znałam ich 2, max 3 piosenki i to tylko ze słyszenia - koncert sprawił, że w moim Itunes jest ich cała dyskografia) w skrócie - świetny show, świetne dźwięki, świetne głosy, świetny kontakt z publicznością - świetnie świetnie świetnie świetnie!!!! Nie znając tekstów piosenek bawiłam się wybornie - a to rzadko się zdarza przynajmniej w moim wypadku. I w końcu - gwóźdź programu - stanie w tłumie przez 5 godzin opłaciło się bo miejsca mieliśmy fantastyczne. A kiedy o 22.00 Coldplay wszedł na scenę odjęło mi mowę. Całkowicie mnie zatkało. Chciałam piszczeć i krzyczeć, a nie potrafiłam nabrać powietrza nawet na oddech. A koncert? Był nie do opisania. Dziewczyny mdlały, tłum napierał na bramki, bramkarze nie nadążali z nawadnianiem publiczności, a Chris skakał i niemalże fruwał po scenie wyśpiewując od Yellow, przez Scientist, parę nowych kawałków i bisowe Fix You na które cała Polska czekała z akcją latarkową - która o dziwo wyszła bajecznie. Może niebawem opiszę dokładnie cały koncert, ale nie dziś. Choć z drugiej strony im wcześniej tym lepiej. Wielka byłaby szkoda gdyby moje wspomnienia zatarł czas.

Dziś dowiedziałam się, że w Łodzi w listopadzie gra 30 seconds to Mars. Fajnie byłoby ich też zobaczyć, ale skąd ja wezmę niby jeszcze 125 zł na bilet plus podróż. Nic tylko wypadałoby rzucić szkołę, zostać ninją i zacząć kraść miliony.
Mam wszystkiego dość. Wszystko mnie drażni. Jutro Tygrys wyjeżdża i nie będzie z nim kontaktu jakieś 4 tygodnie. Serce mi się kraje, a jedyne o czym mogę myśleć to to jaka jestem zła na cały świat. Bo zamiast mi dawać to tylko odbiera. Jeszcze wczoraj chciało mi się uczyć przynajmniej, a dziś? Dziś jest tylko gorzej i gorzej z każdą minutą.
Usłyszałam właśnie, że Tata złamał palec i był u lekarza - a zamiast mu współczuć pomyślałam - "Ciekawe, że akurat dzisiaj kiedy pokłóciliśmy się przez internet (właśnie o mój brak pracy). Kłamie pewnie tylko po to, żeby mieć powód by mnie nie odbierać z dworca w Koln, żeby nie szukać mi pracy itepe itede". Suka - myślicie. Ale gdyby wasz Tatuś traktował was jak mnie mój to myślelibyście inaczej. Ale to akurat mało istotne.

Tendencja spadkowa, a w głośnikach Katy Perry, Britney Spears, J.Lo i inne letnie kijowe kawałki, nie wiem nawet jak mogę się przy tym w jakikolwiek sposób skupić. No ale jak widać - jaka muzyka taki post.
Czuje się jak gówno i wyglądam jak gówno. Już nawet nie myślę o tym ile ważę bo to mogłoby doprowadzić do jakiejś katastrofy większej lub większej.
Co nie zmienia faktu, że już jest źle. And something is coming up, my friend. Soon.