niedziela, 23 stycznia 2011

Dalekosiężne plany, czyli o nauce sztuki przyrządzania sushi i przyszłościowym wypadzie do kina.

Nie obchodzę walentynek. Nigdy nie obchodziłam. Dla mnie to marketingowy chwyt dla dowartościowania ludzi, którzy mają kogoś i ten ktoś, tego jednego jedynego dnia, 14 lutego kupuje jakiś prezent, robi niespodzianki, jest kochany, słodki - aż mnie mdli pisząc to wszystko. Mi sprawia przyjemność kupowanie prezentów Ukaszowi bez okazji, z okazji i na przekór jej. Czasem nawet mam przy sobie jego gotówkę, jak ostatnio, widzę coś co mi się podoba, więc to kupuję, bo przecież mu się przyda. A ufam swojemu gustowi, szczególnie w jego kwestii - w końcu nie bez powodu go wybrałam, prawda? On sam śmieje się, że niedługo nie będzie rozpoznawał swojej szafy. Co w sumie może okazać się prawdziwą prognozą.
Poza tym i bez wszechobecnych serduszek wiem, że jestem jego Walentynką :)

Za dwa tygodnie idę do kina. A po kinie do Asi (Ł. mówi tak na knajpkę Asia To Go) Wiem, wiem. Dość odległe plany. Co nie zmienia faktu, że tak wygląda moje życie z tym chłopakiem. Widzimy się bodaj raz na dwa tygodnie w weekendy, pomiędzy piątkiem a niedzielą rano, okazyjnie częściej. W dodatku jak już się widzimy to on ma przez 80% szkołę (studia zaoczne). Więc wychodzi na to, że widzimy się w piątek wieczorem, sobotę rano i wieczorem i niedzielę rano. Dość mało prawda? Dlatego, gdy przeglądałam rano jego plan i zobaczyłam, że w sobotę za dwa tygodnie ma na 15:30, to bez wahania zaproponowałam, że w piątek pójdziemy wieczorem do kina i na miasto. Bo przecież będzie miał jak odespać i nie straci z następnego dnia nic, a nic bo będzie rześki i wyspany. Takie nic, a cieszy prawda? Tym bardziej, że w sumie stuknie nam na przełomie tych dni 20 miesięcy, co jakby nie patrzeć jest już jakimś jubileuszem. Choć to nic przy tym, że znamy się 32 miesiące. Nie mogę znieść narzekań moich koleżanek na swoich facetów, które widzą ich codziennie, mają możliwość być odbierane przez nich z zajęć, odprowadzane do domu i mieć to wszystko czego ja mam mało, lub nie mam wcale - a mimo wszystko, znajdują sobie coś co im nie pasuje, na przykład w momencie kiedy ich oddany, kochany chłopak chce wyjść z kolegami na piwo. Nie liczy się dla nich fakt, że przez ostatnie pięć dni tygodnia ich X odbierał je ze szkoły, odprowadzał do domu, oglądał z nimi denne filmy do późna, a potem sam przedzierał się do siebie. Liczy się to, że jeden dzień ten X chce poświęcić grupce ludzi o podobnych zainteresowaniach. Dziewczyna choćby nie wiadomo jak elastyczna, nigdy nie zastąpi prawdziwemu facetowi jego "paczki". Mój Ukasz też ma wieczory kiedy pisze, że idzie z kumplami, albo oni przychodzą do niego. I fakt, przyznaję bez bicia, że na początku mnie wkurzało to, że muszę się nim z kimś dzielić. Teraz rozumiem, że nie dzielę się nim z nimi. Oni go nie potrzebują tak jak ja. To on potrzebuje ich. I nie pozwalając mu widywać się z nimi palę mosty, które on budował zanim mnie poznał. Dlatego zgodnie ze swoimi postanowieniami noworocznymi, - o których mowa była parę wpisów temu - będę dla niego miła i kochana i wyrozumiała dla jego "męskich wieczorów". Sama przecież też uwielbiam moje babskie wieczorki, więc będę mogła tym samym liczyć na jego wyrozumiałość w tej kwestii.Swoją drogą to mam ochotę na babski wieczór z muffinami, goframi, kolorowymi drinkami i malowaniem paznokcie, a jak na złość nie mam na nic takiego czasu.

Nadal niedomagam finansowo, a zepsuły mi się zimowe buty. A co za oknem? Śnieg i mróz. Nie mogło być lepiej. Będę chodzić w dwudziestoletnich skórzanych ciżemkach mojej mamy, które kupiła sobie za swoją pierwszą wypłatę. Cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Mam zamiar wyjeść z lodówki i zamrażarki to co się da. Muszę na tym, wyżyć 5-6 dni. A potem wrócę do domu i reszta się nie będzie liczyć, bo nie ja będę odpowiedzialna za utrzymanie lodówki pełnej.
Pracy dla Ukasza w Krakowie jak nie było tak nie ma, ale ja nadal mam nadzieję, że się znajdzie i wyprowadzimy się razem do czegoś bardziej naszego - ależ to słowo mnie cieszy!

I mam nowe postanowienie, skoro już spróbowałam sushi i tak mi zasmakowało to chcę nauczyć się je robić sama, więc jak tylko w przyszłą sobotę wrócę do domu na ferie, to podjadę do selgrosa po wszystkie potrzebne produkty i nauczę się robić prawdziwe japońskie sushi. Piękna się ucieszy - ona i ta jej fascynacja Japonią. Ukaszek też się ucieszy - uwielbia sushi. A ja? Ja nauczę się robić coś nowego. I mam na to całe 2 tygodnie więc myślę, że dojdę do perfekcji. Ściągnęłam już nawet ebooka, co by się uczyć profesjonalnie.
Więc teraz tylko byle do piątku, do domku, uczyć się biologii, chemii i sztuki robienia sushi.No jak dla mnie bomba.

4 komentarze:

  1. Maja, z tym byciem na odległość to rozumiem jak nikt. I ja nie widywałam się dwa razy w miesiącu tylko rzadziej. Choć przyznać muszę, że na dłużej. Teraz to się zmienia, mimo że Clops pracy u mnie nie ma. Ale jakoś przeżyjemy. W końcu ja pracuję, mieszkamy nadal z rodzicami, to jakoś to będzie. Alleluja i do przodu! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. idealnie-pasowalo24 stycznia 2011 07:27

    Ja też zaczęłam widywać się rzadziej z moim lubym bo w tygodniu praca, w weekendy szkoła. wychodzi na to że widujemy się wieczorami na góra 2 godziny. i też nie jestem przeciwna jego wyjściom z kolegami bo przecież to działa w obie strony ;)

    zawsze chciałam spróbować sushi i jakoś nigdy mi się to nie udało. i nie tylko twój budżet kuleje, ja mam 20zł do 10lutego ;xx

    OdpowiedzUsuń
  3. suchi, ratunku! ;d
    poczułam się lepiej, jak to przeczytałam. chociaż z drugiej str.. Ty wiedziałaś, na co się decydujesz, a ja mam poczucie, że coś mi umyka. i nie przeszkadza mi to, że pójdzie sobie z kumplami na piwo.
    a co do walentynek. racja - komercja. ale poza tym takim dniem jest jeszcze dzień kobiet i ur, jak mi się zdaje.. :p

    OdpowiedzUsuń
  4. I zapomniałam dodać - sushi - łatwizna. I wychodzi naprawdę pycha :)

    OdpowiedzUsuń